Samstag, 22. Januar 2011

4.05.2010

ide na zakupy.persil mi sie skonczyl.nie mam umiaru w stosowaniu detergentow.pralce piana wyplywa uszami.
odruchowo wrzucam do wozka test ciazowy. a sprawdze sobie,dla sportu.wracam do domu.rzucam zakupy. padam na lozko. spac. ciagle zmeczona,wyczerpana. zycie. wstaje,rozpakowuje reklamowke z zakupami. test wrzucam do szuflady z sosami winiary. gotuje obiad. przypominam sobie o nim poznym popoludniem.ide sprawdzic. nie robie sobie nadziei. to juz rutyna. sikam wg instrukcji. znudzona klade test na brzegu wanny. patrze kilka sekund w okienka. nic. trudno. siadam na tarasie pale papierosa. cieplo jest,majowo. po paleniu przywyklam do mycia zebow. 20 fajek,20 razy na dobe szczotkowanie. moje zeby sa czyste,biale. wracam do lazienki. nakladam paste na szczoteczke. przypadkiem spogladam na test.....

5.05.2010

wpadam do gabinetu lekarza. doktor wladek to swoj koles.lubie go. kazda wizyta to jakby spotkanie z kawalkiem polski. czasem popleciemy sobie jak to na tej obczyznie chujowo. siedzi za biurkiem. oznajmiam mu,ze test wyszedl na plus. na samolot. usg. nic nie widac. jestem troche rozczarowana. wladek poleca wstrzymac sie z rozglaszaniem dobrej nowiny. znamy to.kaze przyjsc za tydzien. wracam do domu. probuje cos poczuc. jakies cieplo. przeciez powinnam. mam intuicje. moja intuicja jest czujna jak radar na autostradzie. nic. mowie sobie,ze nic z tego. juz tak bylo wiele razy. juz to przerabialam. nic nikomu nie mowie.bujam sie po domu.staram sie unikac spojrzen,zeby nic nie zdradzic. czekam. mija 7 dni. wracam do wladka. samolot. usg...JEST! czarna plamka. 5 mm. wladek nie kipi entuzjazmem. dla pewnosci kaze czekac z rozpowiadaniem jeszcze tydzien. dostaje tabsy na podtrzymanie. zegnam sie z wladkiem. 7 dni minija. gabinet,samolot usg... BIJE SERCE! ZELEK JEST ! wladek usmiecha sie od ucha do ucha. gartuluje.
dzwonie do taty Zelka. euforii brak. juz to znamy. do trzeciego miesiaca jest nie pewnie.nie chce sie rozczarowac. rozumiem. a ja czuje cieplo. wiem,ze sie uda. wiem.

nastepne tygodnie

wszystko leci zgodnie z planem. ciaza pod scislym monitoringiem. nie moge zwlec sie z lozka. sennosc.ogromna. jak slon. jak nosorozec,ktory pcha mnie tym swoim rogiem do lozka. przesypiam 12 godzin,a ciagle mi malo.rano nie moge podniesc glowy,bo od razu mnie mdli. suchary obok lozka. zanim sie podniose,musze cos zjesc.
Mijaja tygodnie,miesiace.w lecie wybieram sie z Mackiem w gory. chcemy spedzic sobie troche czasu razem. lazimy,szwedamy sie,jezdzimy na torze saneczkowym po 3 razy dziennie. swieze powietrze,troche zieleni. nie przepadam za gorami,ale PKP daje wciaz dupy i nad morze za dlugo sie jedzie.w czasie tego wypadu Zelek daje o sobie znac lekkimi kopniakami.juz czuje ,ze na pewno tam mieszka. do szostego mesiaca nic nie widac. wbijam sie w normalnie jeansy. jem jak kon. porcje jak dla gornika. czuje sie ok. mdlosci mninely. Zelek rosnie i rosnie.
od siodmego miesiaca zaczyna pokazywac sie brzuszek.wybieramy sie z Tata Zelka na urlop. ostatni we dwoje. jezdzimy po wyspie. siedzimy nad morzem,gadamy,jemy malze i wszystkie te okropienstwa. spimy do 12:00. jest milo.nasila sie znudzenie tym calmy przedstawieniem. wszystko po powrocie zaczyna sie krecic wokol Zelka. te mega zakupy. lozeczko,wozek,butelki,pieluchy...nie lubie zakupow i staram sie je robic tylko przez internet. draznia mnie ludzie w markatech,maja zle spojrzenia i ciagle sa wkurwieni.nikt sie nie usmiecha. a w sieci jest kolorowo.

koncowka

po rozmowach w domu i po konsultacji z wladkiem,decyduje sie na cesrskie ciecie. mam traume. traume po pierworodnym. 18 godzin meczarni i wzywania wszystkich swietych.drugi raz nie zniose. szukam szpitala. umawiam sie na wizyte. lekarka przekonuje mnie,ze to zla decyzja. trzaskam drzwiami,wychodze. szukam innego szpitala,ktory spelni moje zyczenia. czuje sie jakbym popelniala przestepstwo. z polecenia znajomej umawiam sie na wizyte w szpitalu w sasiednim miescie. 20 min drogi autem. droktor stephan z usmiechem na twarzy wklepuje date mojego ciecia w klawiature kompa. jestem zadowolona. obejdzie sie bez bolu. 29.12.2010-to godzina zero.

28.12.2010

w nocy trudno bylo mi zasnac.zdenerwowanie.mam sie udac do szpitala. pakuje torbe. brak skupienia. zle mi jest. nie chce jeszcze. chce pobyc jeszcze z Zelkiem. nie jestem gotowa. jedziemy.
przez cala droge zartujemy,ale czuc napiecie.szpital. mile piguly,ladny pokoj. zimno mi ze strachu. Chlopaki musza wracac do domu..zostaje sama.

29.12.2010

6:00 przychodzi pigula. wyglada jak miniaturka smoka, ale jest milusia. taka do przytulenia,choc jej nieswiezy zapach z ust przyprawia o mdlosci. przynosi mi rajstopki przeciw trombozie. wygladam jak dziecko komunijne.nie jestem w dobrym humorze. o 7:00 przychodzi polozna. chce mnie wywiesc z pokoju. protestuje.sama pcham swoje lozko. boje sie stracic kontrole.7:30 wpada Tato Zelka.przygotowanie do operacji. zapis ctg. Zelkowi dobrze w brzuchu. mnie dopadaja mdlosci. zawoza mnie na lozku na sale operacyjna. nie pozwolili tym razem pchac lozka. czuje sie jak ostro nawalona. kreci mi sie w glowie,widze lampy na suficie,te zasrane jarzeniowki ,czy jak im tam. widac mi pewnie kazdy pryszcz,choc wczesniej zrobilam pelny makijaz. sala operacyjna. zielona. w kolo same zielone ludki. przypinaja mnie do roznych sprzetow. przychodzi pani doktor.podaje lodowata reke. dostaje ataku paniki. ciesnienie skacze,aparatura piszczy. przychodzi anestezjolog. wyglada jak jebniety irek z ktorejs ta edycji wielkiego brata. nachylaja sie nade mna a ja chce uciekac. pani doktor oznajmia,ze nie zrobi ciecia,bo widzi,ze mam watpliwosci. szok. zawoza mnie do pokoju. ubieram sie w swoje rzeczy. wyje jak bobr. kilka zadan zamieniam z pania doktor. jade do domu. czuje ulge. przesypiam 12 godzin. bede rodzic normalnie.chyba tego potrzebuje. nie moglam sobie wyobrazic,ze Zelka po prostu tak wyciagna i bedzie. w 5 minut. to za szybko. moze tam pod stolem operacyjnym stoi taki koszyk z dzieciakami i je potajemnie zamieniaja? moze zaszyliby mi nozyczki w brzuchu? oddycham spokojnie. czekamy dalej.

11.01.2011

wizyta u wladka. zapis ctg. slabe skurcze. po 20 min ide do domu. wladek mowi,ze jeszcze jakies 2 dni. niecierpliwie sie troche. jestem 4 dni po terminie.ide na zakupy. laze po miescie. sprawiam sobie pizame. jak to moja mama powiada: do szpitala trzeba miec zawsze porzadna pizame!
wracam do domu,zalegam przed tv. nic sie nie dzieje.wieczor. ide do wanny. czytam cos bez zrozumienia. 00:35 lekko strzyka w krzyzu. hmmmm. spoko,to jeszcze nie to. staram sie zasnac. strzykanie powtarza sie.biore zegarek i licze minuty. od poczatku pierwszego bolu,do nastepnego. co 6 min. kurwa,o co chodzi? mialo bolec,a pobolewa. pamietam,ze boli strasznie. tego bolu sie nie zapomina. biore termofor. przykladam cieply oklad. nie moge juz usiedziec. biegam po pokoju. dzwonie do szpitala. co 4 min juz. nie chce jechac za wczesnie,bo bede lezec cala noc. polozna kaze wejsc do wanny. jezeli przejdzie,dalej czekac w domu. po 10 minutach mam dosc. wychodze z wody na czterech,jak bo sylwestrze w 2000 roku. no milenium bylo. mial byc koniec swiata,wiec dalismy czadu. wieszam sie na klamkach,na regale. nie moge wlozyc spodni.probuje sie umalowac,ale nic z tego. juz wiem,ze to juz. do auta lece w kapciach.adrenalina. Tato Zelka zielony. twarz w odcieniu kurtki. widze bezradnosc w Jego oczach.Dre sie,zeby nie odzywal sie slowem do mnie. wpadam do auta. 140 km/h po czerwonych.po 10 minutach dopada mnie kryzys. kaze mu zawrac do pobliskiego szpitala. czuje,ze Zelkowi siedze na glowie. wieszam sie na uchwycie dla pasazera. wisze w powietrzu...boje sie. boli.
2:00 podjazd pod sam szpital. lece w skarpetkach do wejscia.winda. pierwsze pietro. drugi kryzys. klade sie na podlodze. pol szpitala staje na nogi. slychac mnie po okoliczynch wioskach. przybiega lekarka i polozna. podnosza mnie i ciagna na porodowke. nie daje rady. na korytarzu stoi lozko. rzucam sie na nie i sciagam spodnie. krzycze,ze ja mam miec znieczulenie,ze maja napisane w karcie,ze ja mam miec piekny porod z muzyka stinga,swiatelkami. a polozna krzyczy,ze widac glowe Zelka...krzycze do Taty Zelka,zeby sie wynosil (cenzura)
polozna dopinguje mnie,a ja chce jej oczy wydrapac i dre sie,zeby mi cos dala. macham lapami,nie moze sie wkloc w zyle.
nagle robi sie zamieszanie. telefony. przybiega druga lekarka. krzyczy,zeby przywiesc sprzet do reanimacji. ok,umieram.ale mnie uratuja. maja dobry niemiecki sprzecior.po chwili okazuje sie,ze Zelek w opalach sie znalazl. pepowina okrecona. nie ma tlenu. wyszarpuja Go. w kilka sekund odmawiam wszystkie modliwty. nagle ulga. ogromna. ULGA. Zelek jest! nie pozwalaja podniesc glowy,zeby Go zobaczyc. probuje usciasc. nie czuje bolu. Zelek nie placze. strach. krzycze,zeby cos zrobili.widze Go jak lezy. rusza sie,ale jest siny. zabieraja Go. blagam boga,papieza,matke terese o pomoc. rozrywa mi serce z zalu.....KRZYCZY!!! po 15 minutach przynosza Go.wyje ze wzruszenia.przychodzi Tato. wyjemy razem. ryczymy. smiejemy sie. wyjemy. ogrom szczescia. nigdy wczesniej nie wierzylam w cuda!


14.01.2011

wyjscie do domu. Zelek odswietnie ubrany.ciesze sie. jedziemy. patrze przez okno i wyje. patrze na przeciwny pas w kierunku szpitala. gesia skorka. bylo o wlos..znowu o wlos. gdzies jest ktos,kto czuwa nade mna... wiem nawet kto! Gratulacje Tato..zostales drugi raz dziadkiem!




po co to pisze? pisze,bo sa osoby w sieci,ktore trzymaly za mnie kciuki...i dla siebie..bo lubie.