Dienstag, 6. Dezember 2011

Dlugi pobyt w pl. otumanil mnie lekko. Niestety nawet kielbasa zionie jadem i syn mi sie zatrul (ten wiekszy,bo ten mniejszy jest jeszcze vege). Generalnie wszedzie kradna i robia w chuja ( kultowa scena z ktoregos tam popoludnia: pan z drugim panem wioza na wozku swiezo wykopana latarnie-taka swiezynka,ze jeszcze glizdy z niej zwisaja). Wszedobylskie chamstwo i brak empatii (proboje wciagnac wozek po schodach prowadzacych do rossmana-panowie i panie stoja i prawie robia zaklady,czy sie mamuska spierdoli czy bachor wypadnie i wybije swieze mleczaki).rekord buractwa bije jednak ogromna tablica umieszczona w placowce WORDu "NIE PROBOJ ZALATWIC EGZAMINU!". Nie probowalam ZALATWIC,lecz i tak oblalam.W polsce wolno bowiem krasc,robic w chuja ludzi za ich wlasne pieniadze,wolno chlac i bic innych czlonkow rodziny (wtedy dziecko dostanie miejsce w przedszkolu-wiadomo,patologii trzeba pomoc), lecz niestety nie wolno jezdzic pod prad,a to wielka szkoda.... Buziaczki

Donnerstag, 30. Juni 2011

.

przyszedl znowu czas bezwietrzny. dobrze mi w tym czasie. czasie trwaj.wietrze spieralaj!

http://www.youtube.com/watch?v=UDC9nvzprMQ&feature=related

Montag, 4. April 2011

glizdy

grzebalam w ziemi. mam brud pod paznokciami. grzebac w ziemi to cos fajnego. ziemia pachnie,ziemia brudzi. memlam paluchami dla samego memlania,nie w jakims okreslonym ogrodniczym celu.podnosze kamien i odkrywam orgie glizd. ocieraja sie o siebie,wija...sinieja z rozkoszy. pamietam z lekcji polskiego,ze slowo glizda nie istnieje. istnieje za to slowa glista,ale glista jest pasozytem rujnujacym watrobe. nie ma nic wspolnego z tymi spod kamienia.kiedys glizdy kojarzyly mi sie z przeziebieniowymi glutami wystajacymi z nosa. teraz doroslam,dojrzalam i przypominaja mi szczatki niedotlenionego lozyska,ktore w przenoszonej ciazy sinieje,czarne sie robi miejscami,przestaje pelnic swoja funkcje.z glizdami laczy sie tez dosc istotna czesc mojego dziecinstwa, mojego emocjonalnego dojrzewania-moja pierwsza milosc. moj Andrzejek. Andrzejka kochalam az za mocno. mial czarne wlosy i twarz pokryta piegami. mial lat 6 i ja mialam lat 6. to byl moj pierwszy i ostatni zwiazek z rownolatkiem.nie zaleznie od tego czy mialam potem lat 12,15 czy 20 chlopcy w moim wieku wydawali sie byc niedorozwojami emocjonalnymi. fizycznie to i owszem,dawali rade...carycy by dali. jednak w dziwny sposob odbierali swoimi mozgami sygnaly dawane wylacznie przez plejstejszyn. mialo sie wrazenie,ze to nie facet,lecz super mario w czerwonej czapuni.Andrzej pewnie bylby taki sam,tylko w tamtych czasach nie bylo super mario. Kochalam go,a on karmil mnie glizdami.wyciagal spod kamoli te najgrubsze,najbrzydsze i najbardzej sine. nie uciekalam,nie bronilam sie. lykalam je w calosci,bylam przekonana,ze wija mi sie w brzuchu,jedza polkniete przeze mnie sniadanie,poruszaja sie po calym moim ciele od wewnatrz,wchodza do glowy. pamietam,ze sie balam. ale kochala andrzeja i jadlam. dla niego. zeby mnie tez kochal. to byl warunek zaskarbienia sobie jego uczuc.dzis jedzenie glizd zastapilo pranie,sprzatanie,prasowanie,rodzenie dzieci...dla Andrzejka potem sikalam jeszcze na stojaco. chcialam byc jak on. pragnelam mu zaimponowac.Andrzejek nie byl zbyt zaangazowany w te znajomosc i nie udalo mi sie zmusic go do kochania. po opuszczeniu przedszkola Andrzejek zniknal i juz nie wrocil. dzis ma lat prawie 28. i ja mam lat prawie 28... w swojej wyobrazni widze Andrzejka o dlugosci 186cm. ma szerokie ramiona,duze dlonie. tylko na szyi kreci sie mala andrzejkowa,szescioletnia glowa,ktora w porownaniu do reszty ciala wyglada jak glowka od gwozdzika.
pozdrawiam
Cie Andrzejku,gdziekolwiek jestes.

Sonntag, 3. April 2011

galopem

jestem zabita zmeczeniem...moje dwie opuchniete polkule mozgowe kopane nadmiarem bodzcow ze swiata zewnetrznego,ktory generalnie mialam w dupie,dogorywaja. plyn rdzeniowo-mozgowy wylewa mi sie uszami. czuje sie jakbym wypila litr kreta.ten przekopal sie przez moj uklad krwionosny,dotarl do serca zmuszajac je do szalenczego galopu,potem do mozgu...mieszajac mysli. nie potrafie poukladac chronologicznie zdarzen. ciagle mi sie wydaje,ze dzis jest kilka tygodni w tyl. wyczerpania nie odczuwam w ten typowy sposob. nie zamykaja mi sie oczy,nie ziewam...czuje goraco w malzowinach uszu.to znak,ze musze sie odkrecic,polozyc i probowac spac. dawne problemy z zasypianiem wrocily.pokrecony rytm spanio-czuwania. czuwanie: guganie,udawanie kury,ktore doprowadza Zelka do smiechu,troche czytania,gotowania,sprzatania..spanie: coraz czesciej walka ze zybt cieplym przescieradlem. z wiadomych powodow musze odbierac sygnaly z zewnatrz i na nie reagowac. ledwo zdarze sie przyzwyczaic....zmiana rytmu. nagle Zelek przesypia cale noce.pierwsza jak zbawienie. jak lyk wody dla zpierdalajacego kwiata pustyni po wysuszonych piaskach...po marzenia. tylko ja jakbym zapierdalala po najzwyklejsza fiziologiczna potrzebe snu. dobrze,ze po porodzie nie wkladaja korka w odbyt ze slowami: wyprozni sie za 18 lat..wczesniej nie ma mowy,matka polka musi byc matka konajaco-padajaca na pysk.generalnie mowie dzieki i nigdy wiecej..
kolejne noce sa juz dla mnie za dlugie. zyczynam sie nudzic kolo 4 nad ranem. leze. wgapiam sie w rolety.staram sie cicho oddychac... kolo 5 budzi sie wyspany drugorodny i zaczyna sie udawanie kury.kokoko.no,odpierdala mi. ostro. w ciagu dnia zajmuje sie milionami rzeczy na raz i w dodatku oczekuje i goraco jestem przekonana,ze wszystko sie uda,ze nic sie nie spierdoli..a perdoli sie 90 procent. zatrzaskuje drzwi wejsciowe,bo tej drugiej stronie,ktora jest gorsza w momencie gdy swiadomosc robi puk puk i oznajmia,ze nie zabralam klucza. kurwa..... od zeszlego kwietnia (o jezu! juz rok!),od kiedy zmienilam mieszkanie...5 raz. dzwonie zawsze po dozorce..chlopaczyna otwiera wrota wygieta szprycha od roweru. za 5. razem dostaje ja w prezencie i mam pocwiczyc wlamywanie sie...jak zwykle odkladam na pozniej. drut laduje w torebce. a jak zapomne torebki? ludzie..to gdzie mam go wlozyc?
mam dosc. zabieramy dzieciaki,jedziemy do lasu. wyprawa jak na biegun. butelki,mleko w proszku (wyjadam je czasem lyzkami z puszki-pycha),pampersy,szmatki-plujki,szmatki -kupki,szmatki-kozy nosowe,smoczek (Zelek nie zuje,ale przeciez moze akurat zechce i nie bedzie),zajac do gryzienia,folia przeciwdeszczowa,termos z woda,zaposowe ubranko,skerpetki gdyby sie ochlodzilo, bluzeczka jakby sie ocieplilo...jedziemy zapakowani jak rumunscy turysci. docieramy do lasu. las jest taki mini. 20 min drogi od domu. ciesze sie jak wyzwolona z obozu. po kilku minutach psuje mi sie humor...ludz na ludziu,drace morde bachory,piszczace mamusie, jarajacy szlugi tatusiowie. wszedzie zagrozenie dla snu mojego drugorodnego. patrze wzrokiem zabojcy na tych chamow i chce krzyczec,zeby sie pozamykali,bo moje dziecko spi,a ze jest wrazliwe to potrzebuje do snu ciszy,poza tym nikt by nie zasnal gdyby slyszal te durnowate rzenie z idiotycznych opowiastek weekendowych.staram sie obejsc obozowiska wrogow. zataczam luki,kregi,kola...nie omine! siadamy przy drewnianym stole, na drewnianej lawce. jakas rodzinka urzadzila sobie sniadanie na trawie. ja pierdole- mama,tata, czworka dzieci. starzy moja juz prawie rozstepy na gebach od ciaglego klapania dziobami. patrze na chyba najmlodszego z familii. zauwaza to. wskakuje matce na kolana i placze: ona sie na mnie patrzy. odwracam glowe do Macka siedzacego obok: synku ty tez na obce panie mowisz ona? Maciek: nie,nic nie mowie.
-czemu? Maciek: bo nie lubie dziewczyn i z nimi nie gadam.
pcham wozek pod gorke. zadyszka mnie lapie. nie odczuwam przyjemnosci spacerowania. czuje pchanie. parcie,pchanie,zaparcie,wyparcie...ludzie,co za zycie.jeden tabolek do pchania,badz noszenia przede mna. drugi lazi juz sam,ale do lekarza trzeba go ciagnac za ucho,badz niesc (na szczescie nie moja dzialka).patrze na nich..jeden spi, drugi podskakuje radosnie (ma ADHD wiec chodzic raczej nie potrafi) moje dzieciaki,slonca,burze,piorny i tecze kolorowe.... nie mam czasu na obciecie paznokci -obgryzaja sie szybciej- ale czym bylabym bez Was?

P.S w nocy snuje sie po mieszkaniu zbierajac jogurtowe kubeczki,szklanki,lyzki...zatrzymuje sie przy pokoju Macka. chrapie. polipy do wyciecia.slucham i zwalniam. Ide do lozka. Zelek kwili przez sen...zwalniam. oddycham.

Donnerstag, 31. März 2011

notka dla Panow

dzis notka poswiecona meskiej czesci odwedzajacych. w sumie kobietki moga tez poczytac,a nawet bedzie mi bardzo milo :)
ci,ktorzy mnie znaja,wiedza,ze uparta ze mnie oslica, a poza tym chce miec wszystko od juzteraz-zadne zaraz mnie nie interesuje. ani jutro,ani po jutrze tez nie..a za miesiac lub rok...to juz w ogole nie wchodzi w gre. wszystko w swoim zyciu robie szybko (ponac nawet nie chodze tylko biegam).
podczas gdy w moim brzuchu bekal i czkal Zelek,ja wylegiwalam sie na kanapie i opychalam czipsami serowymi. bylam przeciez inkubatorem, a wiec potrzebowalam energii (najlepej wlasnie tej czipsowej) do tworzenia roznych czesci Zelka... nosek-paczka czipsow,uszka-tabliczka czekolady itp. gdy Zelek zlozyl wypowedzenie i ewakulowal sie z inkubatora,tyryskalam oczywiscie szczesciem.dostalam jednak cos jeszcze: medale za macierzenstwo! czyli: porcje nowych rozstepow na brzuchu, twarz okragla jak pizza, po jednej maslanej buleczce nad kazdym z kolan, tzw. klamki milosci (to co wystaje znad spodni po bokach w okolicy bioder), piekne bryczesy (tak gratis-gdyby kiedys zachcialo mi sie jezdzic konno-czyli takie kulki tluszczu formujace sie na zewnetrznej stronie ud),oponke,zebym nie utonela pluskajac sie w wodach oceanu (praktyczne)....generalnie wszystko do remontu! mozna by sobie w sumie odessac tu tam i palc glupa,ze samo zniknelo,lub ze niby przed dietke kapusciana...ale ja sie cholernie boje narkozy..narkotykow i narkomanow tez-ale to inny temat ,na inne notki. pozostalo wiec jedno-uderzac na silownie. kupilam sobie wiec przebranko- zeby wygladac cool i trendy, buciki z nike,ktora sie waha i zaplacilam w ch.............j siana za 15 miesiecy mojej katorgi. nie myslcie,ze ze mnie jakis tam szczupak,albo oferma..o nie! plywalam kiedys , gralam w siatke,ale to w minionej epoce - sie nie liczy.w kazdym razie zdecydowalam o pozbyciu sie medali i wszystkich gratisow jakie dostalam w czasie 9 miesiecy.
zamknijcie na chwile oczy,pozwolcie swojemu cialu na chwile odprezenia..odplyncie... zaczyna sie film. nie ma napisow poczatkowych,nie wiemy kto gra glowne role...kamera robi zblizenie na dziurke od klucza...dziurka znajduje sie w drzwiach od damskiej przebieralni w klubie fitnessssss....ssss.sssss...ssss. odplywacie. tak wlasnie zaczynaja sie tysiace tanich produkcji pornograficznych badz erotycznych. laski o figurach boskich,cyckach sterczacych w kosmos,smuklych umiesnionych nogach po szyje ocieraja ze swego cialka ostatnie potreningowe krople potu. potem przychodzi super kolo no i wiadomo...kazdy ogladal,kazdy wie co dalej.
moi drodzy! teraz przedstawie cala prawde i tylko prawde..co kryje sie po drugiej stronie dziurki! wpadam do przebieralni,wrzucam torbe do szafki. katem oka widze cos czarnego. szczur! ja pierdziele szczur! obracam glowe w nanosekundzie by sie upewnic. kurwa! nie szczur! przodem do publicznosci stoi laska z czarnym kotem miedzy nogami. busz..lokow takich nie mam na glowie! bez cienia wstydu czochra kota recznikiem. jej biust przypomina mokre woreczki od herbaty.odwracam glowe od niesmacznego widowiska. wpadam w poploch gdy podnosze wzrok...kolejny szczur! nastepna czochra go recznikiem! potem podnosi pache rozpryskuje deo!probuje zachowac spokoj,ale te brzydkie ciala biegna juz przez moja glowe. mam czasem fazy jak ali makbil. widze jak biegna w moja strone z kotami po kolana i chca mnie staranowac! zaczynam histeryzowac wewnetrznie. wlascicielki kotow,szczurow,bobrow..pochylaja sie co chwila do swych plecakow,toreb,aby wlozyc majtki...koty wystawiaja srogie czerwone jezyczki. nie moge przestac sie gapic. czerwienieje w sekunde. widok przyprawia mnie o mdlosci. jezu,jedna zaczyna sie usmiechac. wpycha woreczki od liptona do stanika. upycha w pusz-apa,zeby oszukac reszte swiata. ale nie mnie! ja juz to widzialam i ten obraz mnie traumatyzuje. rozgladam sie,chce zobaczyc cos ladnego,fajnego,milego dla zmyslow..nie,nie! nie idealnego! po prostu naturalnie zadbanego! wlascicielka jednego z koto-bobrow balsamuje sie.schyla sie,kot wystawia jezyk. dziwny ma zarost,taki hmmm zaniedbany. gdybym miala przy sobie nozyczki.w glowie flesz. podbegam do niej od tylu. przycinam kota w ulamek sekundy,uciekam pod swoja szafke. wlascicielka nie domysla sie zmiany. jestem oburzona! oburzona bezwstydem. miedzy facetami to co innego. ale kobieta powinna byc troche innna. powinna miec klase,nie wywalony miedzy nogami jezyk kota..nawet jezeli jest taka sobie,moze miec klase. nie zrozumcie mnie zle! nie krytykuje wygladu. krytykuje sposob w jaki obchodza sie ze swoim cialem. ze ja Ola J. moge wejsc do przebieralni i zagladac jej w kazda dziure! a ze dziury czychaja w kazdym kacie,za kazdym murkiem,to jestem jakby zmuszona sie w nie gapic. nikt sie nie pyta czy sobie tego zycze czy nie. dlatego probuje przemknac teraz juz míedzy kotami,wlepiajac wzrok w sznurowki nike,probuje obejsc koty,obiec,okrazyc. nigdy sie nie udaje...potem przez godzine mysle o nich,czuje sie nie smacznie zgwalcona...KOBIETY TROCHE KLASY! FACECI WYRZUCIE TE PORNOLE!

Montag, 14. Februar 2011

WALENTYNKI

hmmm....w sumie nie jestem fanka tego "swieta". jest bardzo amerykanskie i bardzo bez sensu. ale tak jak zaduszki,zmusza do choc bardzo krotkiego zastanowienia sie nad tematem. hmmm....
motyle juz dawno opuscily nasze podbrzusza,dlonie przestaly sie nam pocic na swoj widok juz szereg lat temu,gesia skorka pojawia sie tylko z zimna....nie macham Mu na pozegnanie,kiedy wychodzi do pracy,bo nie chce mi sie wstawac,On nie przynosi mi kawy do lozka,bo nigdy nie zrobil takiej jaka lubie. Mowimy sobie "dzien dobry", "dobranoc"...czasem w przelocie,w pospiechu. Niby nic, a trwamy.



"Wśród morza ewentualności: tego, co potrzebne, mniej potrzebne i zbyteczne, tego, co przyjemne, a pożyteczne, tego, co szkodliwe, bardziej szkodliwe, a smakowite, tego, co opłacalne, bardziej opłacalne, a krzywdzące drugiego człowieka, tego, co prawdziwe, mniej prawdziwe, kłamliwe, ale dające korzyści. Nie zgubić się w tym gąszczu ani nie rozstrzygać fałszywie. Nie zgubić się ani na chwilę, ani na miesiąc, ani na całe życie. Umieć wrócić, gdy się pobłądzi. Umieć odkryć błąd, przyznać się do tego, że się było nieuczciwym, brutalnym, egoistycznym, że się skrzywdziło drugiego człowieka. Potrzeba drugiego człowieka , który pomoże, ostrzeże, upomni w imię dobra, życzliwości. Potrzeba drugiego człowieka, który uratuje od rozpaczy. Potrzeba człowieka wiernego, który nie zdradzi nie odejdzie, nie opuści, nie zdarzy się czas próby, niepowodzeń, klęsk, katastrof życiowych, gdy wszyscy się odsuną, potępią, zapomną, który pocieszy, podeprze, poda rękę, pozwoli uwierzyć siebie, przyniesie nadzieję i radość. Bo miłość to bycie do dyspozycji, to gotowość do tego, by usłużyć, pomóc, przydać się, zaopiekować się. To chęć, by być potrzebnym. Czas jest zawsze tym egzaminatorem, przed którym nie ostanie się żadna złuda, zaślepienie."
— Mieczysław Maliński

Montag, 7. Februar 2011

wstalam,umylam zeby i wzielam prysznic..ubralam zielony sweterek i zalozylam czerwona apaszke. przeciagnelam po ustach blyskiem purpury..ide wzywac wiosenke.zeby juz cieplo bylo. zimowa pora kurcze sie. kurcza mi sie stopy do rozmiaru 40 i kostnieja palce.stawiam barykade i zaszywam sie w domu. jak musze to przemykam pod budynkami,prawie ocíerajac sie o mury. podgrzac sie chce. w zimie mam nos rudolfi. kiedys go sobie odmrozilam i przy lekkim spadku temperatury klaunuje sie. jak nastrosze loki wygladam komicznie. brakuje mi tylko jednokolowego rowerka i kulek do zonglerki.czekam na zonkile w moim zachwaszczonym ogrodku. to czekanie strasznie mi sie dluzy. podlubac w ziemi bym chciala. podotykac robale. bloto zrobic z wiosennego deszczu i ogrodkowej ziemi. mam dosc goracej herbaty. powiewu swiezosci mi brakuje!

Freitag, 4. Februar 2011

Każdy w jakimś zakątku swojej duszy wie aż nadto dobrze, że samobójstwo jest wprawdzie wyjściem, ale przecież tylko jakimś wyjściem nędznym, nielegalnym, zapasowym, i że w zasadzie szlachetniej i piękniej jest dać się pokonać przez samo życie niż ginąć z własnej ręki.

"Wilk stepowy"

dzien zastanawianek i powrotow do przeszlosci. blade to wszystko,zamazane,stracilo kilka kolorow. przyznaje,coraz rzadziej wracam w te zakamarki mojej pamieci.ale gdy juz mi sie zdarzy,to daje sie wciagnac i zapominam o tym tu i teraz. czasem lubie takie podroze w czasie. czasem tez nie..czasem nie chce wracac.sa miejsca i ludzie,ktorych sie niezapomina.

Mittwoch, 2. Februar 2011

nie ma tytulu

W nocy nie moglam zasnac.Mowi sie,ze jezeli nie mozna zasnac,to ma sie piasek pod powiekami. Ja czuje ten piasek. uwiera mnie w powieki,jakby rzesy zaczely wrastac do srodka. nie spie,wiec sobie mysle. mysle o ludziach. moje kontakty z nimi sa raczej sporadyczne,bo jak juz kiedys gdzies informowalam,czesto zadarza sie,ze bez wodki nie umiem z kims pogadac. teraz wodki nie pije,wiec ludzi ogladam i czytam w sieci.nie bywam na portalach foto. nie bywam w sensie takim,ze sie nie ujawniam. po cichaczu,z partyzanta zerkam na foteczki.chyba wole je jednak ogladac,bo z robieniem to ciezko..ciezko w sensie takim,ze stoje,a wlasciwie leze w miejscu,bo w tej dziedzinie jestem jak Zelek-umiem tylko zrobic kupe w papersa.nie szkodzi,moze kiedys zaczne robic do nocniczka.
rzadkie chwile wolnego czasu spedzam na fejsie. to zly wynalazek,bo fejs to zlodziej czasu.czytam co pisza ludzie. ci,ktorych znam i ktorych nie znam. po krotkim czasie dalo sie zauwazyc typowa prostytualizacje internetowa. wyszlam z portali foto rowniez przez to,ze wielu userow uprawialo ten najstarszy zawod swiata. nie ma mnie na portalach towarzyskich rowniez z tego wzgledu.to zadne w sumie odkrycie,ale chcialam poinformowac,ze czuje sie w ch... robiona. klepie czasem cos bez sensu w klawiature,po 5 sek przychodzi "znajomy" sprzed wiekow i klika "lubie to". to nagminne "lubie to" dziala mi na nerwy. skoro mnie lubisz, wyslij wiadomosc (taka opcja znajduje sie na moim profilu), podam ci numer telefonu i pojdziemy sie napic wodki.albo po prostu zadzwon i spytaj co slychac.
druga sytuacja,ktorej nie potrafie wytlumaczyc wyglada nastepujaco: user wywala cie na pysk ze znajomych,po kilku tygodniach przylazi i pisze "sliczny dzidzius" i dalsze w tym stylu.odlubil,zmienil zdanie i polubil? jezeli kogos wystawiam za drzwi swojego domu,to raczej nie krzycze na pozegnanie "lubie to" i nie dzwonie po kilku dniach z zaproszeniem na kawe. uwazam to za wiesniactwo i buractwo-takie dwa w jednym.
jednym kliknieciem,jednym plusikiem,jednym komciem ludzie probuja zmiescic swoje olbrzymie kaczany w otwory,ktore nie sa stworzone do wpychania w nie tak wielkich czesci ciala. i morduja sie,odpalaja te kompy,mecza sobie oczy i paluchy,tylko po to aby sie przez te otworki przepchnac.

...w moich rodzinnych zarach, wszystkim mieszkancom znana jest pewna pani. wychodzi ona na pobocze drogi prowadzacej prosto do niemieckiej granicy,rozklada swoj wysluzony,drewniany stoleczek,naciaga na uda lateksowa spodniczke i czeka....
i macha...sie usmiecha.
roznica miedzy nia,a prostytutka internetowa jest jasna...ona jezdzi lepszym autem i nosi markowe kozaczki. a ta internetowa kilka plusik i daje komcia zupelnie za darmoche.

szczerosci mi brakuje w tym calym wirtualnym szabie.i prawdziwosci.
choc zdarza sie raz na milion lat,ze przypadkiem,calkiem nie szukajac,nie myslac nawet o tym,trafia sie na ludzia,ktory zostaje na dluzej i staje sie powoli kims bliskim. zdarza sie...ale raz na milion lat.

Samstag, 22. Januar 2011

4.05.2010

ide na zakupy.persil mi sie skonczyl.nie mam umiaru w stosowaniu detergentow.pralce piana wyplywa uszami.
odruchowo wrzucam do wozka test ciazowy. a sprawdze sobie,dla sportu.wracam do domu.rzucam zakupy. padam na lozko. spac. ciagle zmeczona,wyczerpana. zycie. wstaje,rozpakowuje reklamowke z zakupami. test wrzucam do szuflady z sosami winiary. gotuje obiad. przypominam sobie o nim poznym popoludniem.ide sprawdzic. nie robie sobie nadziei. to juz rutyna. sikam wg instrukcji. znudzona klade test na brzegu wanny. patrze kilka sekund w okienka. nic. trudno. siadam na tarasie pale papierosa. cieplo jest,majowo. po paleniu przywyklam do mycia zebow. 20 fajek,20 razy na dobe szczotkowanie. moje zeby sa czyste,biale. wracam do lazienki. nakladam paste na szczoteczke. przypadkiem spogladam na test.....

5.05.2010

wpadam do gabinetu lekarza. doktor wladek to swoj koles.lubie go. kazda wizyta to jakby spotkanie z kawalkiem polski. czasem popleciemy sobie jak to na tej obczyznie chujowo. siedzi za biurkiem. oznajmiam mu,ze test wyszedl na plus. na samolot. usg. nic nie widac. jestem troche rozczarowana. wladek poleca wstrzymac sie z rozglaszaniem dobrej nowiny. znamy to.kaze przyjsc za tydzien. wracam do domu. probuje cos poczuc. jakies cieplo. przeciez powinnam. mam intuicje. moja intuicja jest czujna jak radar na autostradzie. nic. mowie sobie,ze nic z tego. juz tak bylo wiele razy. juz to przerabialam. nic nikomu nie mowie.bujam sie po domu.staram sie unikac spojrzen,zeby nic nie zdradzic. czekam. mija 7 dni. wracam do wladka. samolot. usg...JEST! czarna plamka. 5 mm. wladek nie kipi entuzjazmem. dla pewnosci kaze czekac z rozpowiadaniem jeszcze tydzien. dostaje tabsy na podtrzymanie. zegnam sie z wladkiem. 7 dni minija. gabinet,samolot usg... BIJE SERCE! ZELEK JEST ! wladek usmiecha sie od ucha do ucha. gartuluje.
dzwonie do taty Zelka. euforii brak. juz to znamy. do trzeciego miesiaca jest nie pewnie.nie chce sie rozczarowac. rozumiem. a ja czuje cieplo. wiem,ze sie uda. wiem.

nastepne tygodnie

wszystko leci zgodnie z planem. ciaza pod scislym monitoringiem. nie moge zwlec sie z lozka. sennosc.ogromna. jak slon. jak nosorozec,ktory pcha mnie tym swoim rogiem do lozka. przesypiam 12 godzin,a ciagle mi malo.rano nie moge podniesc glowy,bo od razu mnie mdli. suchary obok lozka. zanim sie podniose,musze cos zjesc.
Mijaja tygodnie,miesiace.w lecie wybieram sie z Mackiem w gory. chcemy spedzic sobie troche czasu razem. lazimy,szwedamy sie,jezdzimy na torze saneczkowym po 3 razy dziennie. swieze powietrze,troche zieleni. nie przepadam za gorami,ale PKP daje wciaz dupy i nad morze za dlugo sie jedzie.w czasie tego wypadu Zelek daje o sobie znac lekkimi kopniakami.juz czuje ,ze na pewno tam mieszka. do szostego mesiaca nic nie widac. wbijam sie w normalnie jeansy. jem jak kon. porcje jak dla gornika. czuje sie ok. mdlosci mninely. Zelek rosnie i rosnie.
od siodmego miesiaca zaczyna pokazywac sie brzuszek.wybieramy sie z Tata Zelka na urlop. ostatni we dwoje. jezdzimy po wyspie. siedzimy nad morzem,gadamy,jemy malze i wszystkie te okropienstwa. spimy do 12:00. jest milo.nasila sie znudzenie tym calmy przedstawieniem. wszystko po powrocie zaczyna sie krecic wokol Zelka. te mega zakupy. lozeczko,wozek,butelki,pieluchy...nie lubie zakupow i staram sie je robic tylko przez internet. draznia mnie ludzie w markatech,maja zle spojrzenia i ciagle sa wkurwieni.nikt sie nie usmiecha. a w sieci jest kolorowo.

koncowka

po rozmowach w domu i po konsultacji z wladkiem,decyduje sie na cesrskie ciecie. mam traume. traume po pierworodnym. 18 godzin meczarni i wzywania wszystkich swietych.drugi raz nie zniose. szukam szpitala. umawiam sie na wizyte. lekarka przekonuje mnie,ze to zla decyzja. trzaskam drzwiami,wychodze. szukam innego szpitala,ktory spelni moje zyczenia. czuje sie jakbym popelniala przestepstwo. z polecenia znajomej umawiam sie na wizyte w szpitalu w sasiednim miescie. 20 min drogi autem. droktor stephan z usmiechem na twarzy wklepuje date mojego ciecia w klawiature kompa. jestem zadowolona. obejdzie sie bez bolu. 29.12.2010-to godzina zero.

28.12.2010

w nocy trudno bylo mi zasnac.zdenerwowanie.mam sie udac do szpitala. pakuje torbe. brak skupienia. zle mi jest. nie chce jeszcze. chce pobyc jeszcze z Zelkiem. nie jestem gotowa. jedziemy.
przez cala droge zartujemy,ale czuc napiecie.szpital. mile piguly,ladny pokoj. zimno mi ze strachu. Chlopaki musza wracac do domu..zostaje sama.

29.12.2010

6:00 przychodzi pigula. wyglada jak miniaturka smoka, ale jest milusia. taka do przytulenia,choc jej nieswiezy zapach z ust przyprawia o mdlosci. przynosi mi rajstopki przeciw trombozie. wygladam jak dziecko komunijne.nie jestem w dobrym humorze. o 7:00 przychodzi polozna. chce mnie wywiesc z pokoju. protestuje.sama pcham swoje lozko. boje sie stracic kontrole.7:30 wpada Tato Zelka.przygotowanie do operacji. zapis ctg. Zelkowi dobrze w brzuchu. mnie dopadaja mdlosci. zawoza mnie na lozku na sale operacyjna. nie pozwolili tym razem pchac lozka. czuje sie jak ostro nawalona. kreci mi sie w glowie,widze lampy na suficie,te zasrane jarzeniowki ,czy jak im tam. widac mi pewnie kazdy pryszcz,choc wczesniej zrobilam pelny makijaz. sala operacyjna. zielona. w kolo same zielone ludki. przypinaja mnie do roznych sprzetow. przychodzi pani doktor.podaje lodowata reke. dostaje ataku paniki. ciesnienie skacze,aparatura piszczy. przychodzi anestezjolog. wyglada jak jebniety irek z ktorejs ta edycji wielkiego brata. nachylaja sie nade mna a ja chce uciekac. pani doktor oznajmia,ze nie zrobi ciecia,bo widzi,ze mam watpliwosci. szok. zawoza mnie do pokoju. ubieram sie w swoje rzeczy. wyje jak bobr. kilka zadan zamieniam z pania doktor. jade do domu. czuje ulge. przesypiam 12 godzin. bede rodzic normalnie.chyba tego potrzebuje. nie moglam sobie wyobrazic,ze Zelka po prostu tak wyciagna i bedzie. w 5 minut. to za szybko. moze tam pod stolem operacyjnym stoi taki koszyk z dzieciakami i je potajemnie zamieniaja? moze zaszyliby mi nozyczki w brzuchu? oddycham spokojnie. czekamy dalej.

11.01.2011

wizyta u wladka. zapis ctg. slabe skurcze. po 20 min ide do domu. wladek mowi,ze jeszcze jakies 2 dni. niecierpliwie sie troche. jestem 4 dni po terminie.ide na zakupy. laze po miescie. sprawiam sobie pizame. jak to moja mama powiada: do szpitala trzeba miec zawsze porzadna pizame!
wracam do domu,zalegam przed tv. nic sie nie dzieje.wieczor. ide do wanny. czytam cos bez zrozumienia. 00:35 lekko strzyka w krzyzu. hmmmm. spoko,to jeszcze nie to. staram sie zasnac. strzykanie powtarza sie.biore zegarek i licze minuty. od poczatku pierwszego bolu,do nastepnego. co 6 min. kurwa,o co chodzi? mialo bolec,a pobolewa. pamietam,ze boli strasznie. tego bolu sie nie zapomina. biore termofor. przykladam cieply oklad. nie moge juz usiedziec. biegam po pokoju. dzwonie do szpitala. co 4 min juz. nie chce jechac za wczesnie,bo bede lezec cala noc. polozna kaze wejsc do wanny. jezeli przejdzie,dalej czekac w domu. po 10 minutach mam dosc. wychodze z wody na czterech,jak bo sylwestrze w 2000 roku. no milenium bylo. mial byc koniec swiata,wiec dalismy czadu. wieszam sie na klamkach,na regale. nie moge wlozyc spodni.probuje sie umalowac,ale nic z tego. juz wiem,ze to juz. do auta lece w kapciach.adrenalina. Tato Zelka zielony. twarz w odcieniu kurtki. widze bezradnosc w Jego oczach.Dre sie,zeby nie odzywal sie slowem do mnie. wpadam do auta. 140 km/h po czerwonych.po 10 minutach dopada mnie kryzys. kaze mu zawrac do pobliskiego szpitala. czuje,ze Zelkowi siedze na glowie. wieszam sie na uchwycie dla pasazera. wisze w powietrzu...boje sie. boli.
2:00 podjazd pod sam szpital. lece w skarpetkach do wejscia.winda. pierwsze pietro. drugi kryzys. klade sie na podlodze. pol szpitala staje na nogi. slychac mnie po okoliczynch wioskach. przybiega lekarka i polozna. podnosza mnie i ciagna na porodowke. nie daje rady. na korytarzu stoi lozko. rzucam sie na nie i sciagam spodnie. krzycze,ze ja mam miec znieczulenie,ze maja napisane w karcie,ze ja mam miec piekny porod z muzyka stinga,swiatelkami. a polozna krzyczy,ze widac glowe Zelka...krzycze do Taty Zelka,zeby sie wynosil (cenzura)
polozna dopinguje mnie,a ja chce jej oczy wydrapac i dre sie,zeby mi cos dala. macham lapami,nie moze sie wkloc w zyle.
nagle robi sie zamieszanie. telefony. przybiega druga lekarka. krzyczy,zeby przywiesc sprzet do reanimacji. ok,umieram.ale mnie uratuja. maja dobry niemiecki sprzecior.po chwili okazuje sie,ze Zelek w opalach sie znalazl. pepowina okrecona. nie ma tlenu. wyszarpuja Go. w kilka sekund odmawiam wszystkie modliwty. nagle ulga. ogromna. ULGA. Zelek jest! nie pozwalaja podniesc glowy,zeby Go zobaczyc. probuje usciasc. nie czuje bolu. Zelek nie placze. strach. krzycze,zeby cos zrobili.widze Go jak lezy. rusza sie,ale jest siny. zabieraja Go. blagam boga,papieza,matke terese o pomoc. rozrywa mi serce z zalu.....KRZYCZY!!! po 15 minutach przynosza Go.wyje ze wzruszenia.przychodzi Tato. wyjemy razem. ryczymy. smiejemy sie. wyjemy. ogrom szczescia. nigdy wczesniej nie wierzylam w cuda!


14.01.2011

wyjscie do domu. Zelek odswietnie ubrany.ciesze sie. jedziemy. patrze przez okno i wyje. patrze na przeciwny pas w kierunku szpitala. gesia skorka. bylo o wlos..znowu o wlos. gdzies jest ktos,kto czuwa nade mna... wiem nawet kto! Gratulacje Tato..zostales drugi raz dziadkiem!




po co to pisze? pisze,bo sa osoby w sieci,ktore trzymaly za mnie kciuki...i dla siebie..bo lubie.